Monte Cassino wiarą zdobyte
18 maja 1944 roku dobiegła końca najcięższa i najkrwawsza batalia II Wojny Światowej – bitwa o Monte Cassino. Oddziały 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Władysława Andersa zdobyły benedyktyńskie wzgórze po niezwykle zaciętych walkach i w ten sposób Polacy otworzyli aliantom drogę na Rzym. Monte Cassino stało się synonimem polskiego męstwa, rozpaczy, patriotyzmu, bólu i uniesienia.
Monte Cassino a sprawa polska
Teren, w jakim przyszło toczyć bój był bardzo wymagający. Monte Cassino to szczyt wysokości 516 metrów, na którym usytuowane jest opactwo benedyktyńskie. Ten skalisty masyw, górujący nad doliną rzeki Liri i drogą nr 6 łączącą Rzym i Neapol, był kluczową fortyfikacją niemiecką na Półwyspie Apenińskim, na którą składały się pozycje obronne zwane Linią Gustawa i Linią Hitlera. O sile tych umocnień przekonali się żołnierze z alianckiej 15. Grupy Armii, która trzykrotnie została złamana przez hitlerowców w grudniu 1943 roku i miesiąc później. Szczytem bezradności aliantów było zbombardowanie klasztoru 14 lutego 1944 roku…
24 marca dowódca 8. Armii, generał Oliver Leese, zaproponował generałowi Władysławowi Andersowi zdobycie Monte Cassino. Przyjęcie tej propozycji wiązało się z wielką odpowiedzialnością, ale polski dowódca wiedział, że ewentualny sukces podbuduje morale żołnierzy i zada kłam insynuacjom sowieckim, że Polacy nie chcą walczyć z Niemcami. Ostatnie polskie oddziały do Włoch przybyły w kwietniu. Wszystko było już jasne, że czwarta odsłona działań mających na celu zdobycie Monte Cassino przypadła 2. Korpusowi Polskiemu. 11 maja 1944 roku generał Władysław Anders w rozkazie skierowanym do swoich żołnierzy napisał: „Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego”. Nie mylił się, choć droga do nieśmiertelnej sławy była bardzo trudna. Polacy musieli zdobyć górskie umocnienia między Cassino a Passo Corno. Działania rozpoczęte 12 maja miały na celu związać ogień niemiecki i umożliwić XIII. Korpusowi brytyjskiemu dotarcie do doliny rzeki Liri. Polacy wykonali zadanie 18 maja 1944 roku, zdobywając Monte Cassino. Nad ruinami klasztoru zawieszono polską flagę, a w samo południe zabrzmiał hejnał mariacki, odegrany przez plutonowego Emila Czecha. Droga na Rzym została otwarta, a bitwa o Monte Cassino przeszła do historii, jako najtrudniejszy i najbardziej zbroczony krwią bój na drugowojennym froncie. Sukces polskiego natarcia na masyw Monte Cassino i w rozpoczętych nazajutrz walkach o Piedimonte kosztował życie 923 żołnierzy, 2931 zostało rannych, a 345 uznano za zaginionych.
Monte Cassino, czyli oszukane przeznaczenie
O Monte Cassino napisano wiele. Jest dużo ciekawych opracowań, które w szczegółach opisują nie tylko etap, w którym Polacy wznieśli się na wyżyny swoich sił, ale także te, które przybliżają genezę tej bitwy. Z mojej strony polecam przede wszystkim dzieło Melchiora Wańkowicza – „Bitwę o Monte Cassino”. Relacja naocznego świadka tych wydarzeń jest wystarczająca, żeby móc sobie wyobrazić trud z jakim musieli się zmagać nasi przodkowie. Dlatego zwycięstwo w tej potyczce było Polakom bardzo potrzebne. Pozwoliło ono nabrać wiary, że los jaki ich spotkał nie musi być tylko odroczeniem nieuniknionej śmierci, w obliczu której stanęli, będąc więźniami sowieckich obozów. Nadzieja, która została im dana, dzięki generałowi Andersowi, mogła zostać odebrana bardzo szybko. Jednak biorąc pod uwagę mentalność ludzi żyjących w tamtych czasach, nierzadko doświadczonych I Wojną Światową oraz innymi problemami, odzyskana wolność i ponowne odzianie munduru sprawiało, że marzenia o powrocie do Polski stawały się bardziej realne. To było drugie życie amnestiowanych. Życie, które poświęcili do reszty Ojczyźnie. Mimo to, na pewno nie brakowało też głosów zwątpienia, że ta misja może się nie udać – ci ludzie byli poza frontem co najmniej 2 lata, kiedy to 30 lipca 1941 roku dzięki układowi Sikorski–Majski ogłoszono amnestię dla więzionych w ZSRR Polaków.
Trzeba pamiętać, że wojna odciska bolesne piętno. Nie tyle fizyczne, co psychiczne. Tym bardziej, że w pewnym sensie dowództwo brytyjskie wciągając w swoje szeregi Polaków, niejako chciało ich wykorzystać jako „mięso armatnie” w nieprzynoszących korzystnych rezultatów walkach na froncie włoskim. To moja opinia i uważam, że tak samo na całą sprawę spoglądał Józef Stalin. Wypuszczając Polaków z obozów, liczył na to, że w trwającej już od czerwca 1941 roku wojnie niemiecko-radzieckiej, będą oni stanowić pierwszy szereg podczas walk z niedawnym ich sojusznikiem, czyli Adolfem Hitlerem. Armia radziecka nie była przygotowana do obrony, więc potrzebowała wsparcia, by odeprzeć atak Niemiec. Wiadomo jednak, że przelanie polskiej krwi było nieuniknione. Polscy żołnierze nie mieli wyboru. Musieli walczyć tam, gdzie ich skierowano. W finalnym rozrachunku i tak walczyli o Polskę. A to, że Armia Andersa oszukała przeznaczenie dzięki determinacji, nie tylko podczas bitwy o Monte Cassino, świadczy tylko o tym, że pragnienie powrotu do domu było silniejsze niż niemieckie bastiony na włoskiej ziemi. 2. Korpus Polski wtedy dowiódł, że zakulisowe rozgrywki nie muszą niczego przesądzać. Jestem przekonany, że gdyby nie ustalenia konferencji jałtańskiej, generał Anders stawiłby czoła Sowietom i ostatni rozdział zostałby przez niego dopisany własnoręcznie. Niestety, Polska została zdradzona po raz kolejny. Zdradzona przez tych, za których polski żołnierz również ginął.
Monte Cassino w pamięci na wieki
Jestem przekonany, że fala odrodzonego w Polsce patriotyzmu zwróci jeszcze większą uwagę na historię daty 18 maja 1944 roku, bo Monte Cassino to pomnik pamięci, który należy pielęgnować z takim samym namaszczeniem, jak bohaterstwo Żołnierzy Wyklętych. To zestawienie nie jest przypadkowe. Żołnierze 2. Korpusu Polskiego także mogą za takich uchodzić. Wielu z nich trafiło na obczyznę wbrew własnej woli i z łatką bandytów, którzy chcieli rozpętać trzecią wojnę światową, jak przedstawiała ich sowiecka propaganda. Oni chcieli wrócić do Polski. Oni chcieli walczyć o wolność i wyzwolić Ojczyznę spod stalinowskiego jarzma. Niektórzy to zrobili, ulegając innej agitacji, przez co sami wydali na siebie wyrok. Reszta musiała się podporządkować decyzjom przełożonych, którzy także nie mieli na nie wpływu i rozpocząć nowe życie z dala od rodzin, emigrując w różne zakątki świata. Jedni pozostali we Włoszech, drudzy znaleźli się w Szkocji, a inni wybrali Nową Zelandię… Każdego z nich łączyło jedno – przeżyte piekło Italii. To był prawdziwy probierz ludzkiej wytrzymałości. Świadczy o tym liczba poległych Polaków. Bolonia, Casamassima, Loreto i Monte Cassino – na tych cmentarzach spoczywa ponad 4000 żołnierzy. Nie wolno zapomnieć tych bohaterów. Oni ginęli nie na polskiej ziemi, ale za Polskę. Robili to z wiarą, że wolność zostanie w końcu odzyskana.